Ci, dla których czasy dzieciństwa przypadły na okres PRL-u zapewne najlepiej pamiętają określenie „to jest z Ameryki„, czyli innymi słowy – o wiele lepsze. Dzieci w szkole zbierały przeróżne gadżety z USA, a te które miały tam rodziny mogły pochwalić się kredkami Crayola, wypukłymi naklejkami, czy nawet matchboxami i oczywiście lalkami Barbie.
Czasy te dawno minęły, ale dzisiejsze pokolenie 30-sto i 40-stolatków wspomina je z ogromnym sentymentem. Przypomina nam o nich choćby nadal często grana w radio piosenka Pawła Kukiza „Całuj mnie” z refrenem: „bo, dam ci torby z darami
auto z alufelgami, portfel cały wypchany dolarami…”. Właśnie! Były jeszcze dolary przesyłane w listach, których wartość była wtedy niebywała. No i oczywiście sieć sklepów Pewex, gdzie mogliśmy za te tzw. dewizy kupić coś amerykańskiego, na przykład upragnione levis’y.
A z czym teraz kojarzy nam się zwrot „to jest z Ameryki„? Czy w dobie masowej dostępności towarów z całego świata oraz łatwych połączeń lotniczych ma on jeszcze jakieś szczególne znaczenie? A może jest tak, że to co amerykańskie, to tańsze? Wystarczy pomyśleć o sprzęcie elektronicznym – iPadach i iPhone’ach, ikonach amerykańskiego rynku elektronicznego. Te do tanich z pewnością nie należą. Może zatem niezawodność? To ona niegdyś cechowała samochody Forda, lecz dziś pozostała jedynie ulotnym wspomnieniem dawnych czasów, gdy samochody projektowali inżynierowie, a nie jak teraz – księgowi.
Dziś trudno chyba przypisać „amerykańskości” produktów konkretną, uniwersalną cechę. Może dlatego, że polskie realia tak bardzo się zmieniły, a może dlatego że to, co „amerykańskie”, nie jest już takie jak kiedyś.